Gdyby tak nikt nie odchodził, nikt nie znikał z naszego życia, nikogo nigdy nie zabrakło, nikt nie chorował, nie starzał się, nie umierał – utopia.
Lubię gdy coś się zmienia, na lepsze, na nowe, na inne. Coś
się dzieje, rozwija, nabiera nowych barw. Dzisiaj tu jutro tam, wyzwania,
szaleństwa!
Ale czasem tak po prostu lubię spacer z psem, mokrą trawę,
kawę z mamą i pogaduchy z babcią. I cieszę się tym i chcę zatrzymać czas i
delektować się tym i nic nie chcę więcej…a to jednak już za dużo.
Bo kiedyś mi ich zabraknie, bo wszystko jest tak kruche i
ulotne…Jak jest źle to jest
smutek, jak dobrze strach, że to się skończy. Żyjemy i umieramy. Jesteśmy i nas
nie ma.
Bo nie wiadomo czy gnać z wiatrem przed siebie, czy może zatrzymać się i stać.
Bo nie wiadomo czy gnać z wiatrem przed siebie, czy może zatrzymać się i stać.
Zdaje się najlepiej po prostu żyć tu i teraz. Nie
analizować. Nie myśleć co było, nie martwić się o potem. Ale czy przypadkiem to
nie sprawia, że zamieniamy się w kamień, który tylko leży tu i teraz i nie ma
już w sobie żadnych emocji?
Czasem zastanawiam się po co piszę.
W zasadzie to co piszę to tylko zlepek jakiś tam odczuć. Ten tekst nie
ma puenty, myśli przewodniej, to tylko taki wylew myśli nieposkromionych z głowy na klawiaturę.
Albo staram się zarazić moim optymizmem, energią, aż sama z nadmiaru odlatuję w kosmos.
A dzisiaj nie mam zamiaru nikogo umoralniać. Każdy sam musi dojść
do swego. Nie mam też zamiaru cieszyć się z wszystkiego. Ja tak po prostu siedzę, myślę i piszę o niczym a to nic to przecież wszystko.
0 komentarze